EUROPEJSKA AKADEMIA SOŁTYSÓW
Skrypt 34 - 19 listopada 2002 r.
Wybór dla strategów a nie księgowych
Toczący się od pierwszych dni polskich przemian ustrojowych proces dostosowania do zachodnich standardów: prawa, norm, zasad funkcjonowania rynku i instytucji publicznych, wdrażania wielu reform oraz procedur zarządzania i kontroli - otworzył drogę najpierw do stowarzyszenia, a teraz - już w zasięgu ręki - do pełnego członkostwa w Unii Europejskiej. Planowane na 13 grudnia 2002 r. ostateczne potwierdzenie przez kraje "piętnastki", że dziesięciu kandydatów spełnia warunki przyjęcia, zamknie okres uzgadniania wielu szczegółów i otworzy czas przygotowania traktatu akcesyjnego, który będzie przedstawiony w roku 2003 do akceptacji w 25 krajach. W samej końcówce negocjacji dominują kwestie kwot produkcyjnych i finansowych dla rolnictwa oraz naszych opłat członkowskich. Obie strony mają argumenty, dyskusja trwa, do ostatniego dnia będzie się toczyć walka o jak najkorzystniejsze dla nas warunki, uwzględniające całą specyfikę i złożoność polskiej sytuacji na starcie.
Integracja albo izolacja. W rozważaniach za czy przeciw integracji, to przeciw jest także za, tylko za czym? Niezależnie od jakiegokolwiek wyboru jesteśmy uczestnikami otaczającego nas biegu wydarzeń, mamy takie a nie inne położenie geograficzne, nasza gospodarka ma konkretne zalety i konkretne wady, nasze społeczeństwo ma określone przymioty i nie jest wolne od złych przyzwyczajeń, w żadnym wypadku nie jesteśmy wybrańcami losu mogącymi liczyć na cud, na to że wszyscy będą zabiegali o nasze względy, a nam pozostanie tylko przebieranie do woli w rozlicznych ofertach pomocy i współpracy. Polska nie jest wyjątkowo posażną panną, choć dla nas jedyną i bezcenną. Możemy dalej żyć bez żadnych dopłat bezpośrednich, bez unijnych mechanizmów interwencji na rynkach rolnych, bez dopłat eksportowych, bez wyprowadzania wsi z zastoju i zapóźnienia, bez pomocy pozwalającej szybko skracać dystans dzielący nas w wielu dziedzinach od krajów bogatszych i lepiej zorganizowanych. Tylko czy tak chcemy, czy samoograniczenie w powiązaniach gospodarczych z naszymi bliższymi i dalszymi sąsiadami jest naszym celem strategicznym? Ci, którzy twierdzą, że stać nas na solowy bieg po wszystko co najlepsze - są po prostu nieodpowiedzialni. Patrząc z realnych pozycji Polskę i Polaków stać na kolejny (po 1989 r.) duży przełom, niewątpliwie okupiony ciężką pracą w sensie fizycznym i mentalnym, ale prowadzący do trwałych efektów ekonomicznych i społecznych właściwych jednoczącej się Europy.
Interes pokoleń. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej to sprawa o wymiarze cywilizacyjnym, otwierająca drogę mierzoną pokoleniami Polaków, a nie kadencjami polityków w parlamencie. Poszczególne partie - niezależnie czy zasiadające w ławach rządowych, czy ubrane w pasiaste krawaty, czy też złożone z samych "prawdziwych Polaków" - dbają przede wszystkim o swoje istnienie, przekonują do racji pozwalających uzyskać szybki wyborczy efekt. W tak ważnej sprawie jak wejście do Unii, czy pozostanie poza nią, warto mieć własne zdanie, nieskażone retoryką żadnej partii. Bezustanne żonglowanie miliardami euro bardziej lub mniej dokładnie pokazuje tylko aspekt finansowy i to w perspektywie zaledwie kilku najbliższych lat (do wyczerpania w 2006 r. obecnego budżetu UE). Takie podejście odwraca uwagę od kwestii znacznie bardziej istotnych, w tym od potrzebnego nam efektu wynikającego z funkcjonowania w grupie mającej potencjał rozwojowy zdolny rywalizować z innymi w warunkach kształtującego się globalnego ładu gospodarczego.
Przełom także dla Unii. Duże rozszerzenie, niemal podwajające liczbę państw-członków UE, to sytuacja ze wszech miar wyjątkowa dla samej Unii. Warunki dotychczasowego funkcjonowania wspólnoty nie mogą być w sposób prosty i bezpośredni przeniesione z 15 państw o wieloletnim dorobku gospodarki rynkowej i liczącym się już stażu w strukturach UE na kolejne 10 państw o średniej PKB na mieszkańca pięć razy mniejszej od średniej "15". Tym bardziej, że sama "piętnastka" z trudem mieści się w pierwotnych ramach traktatów rzymskich ratyfikowanych w 1957 r. przez sześć państw - ówczesnych członków Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Z tego wynika jeden zasadniczy wniosek - Unia Europejska wymaga reform i świadomość tego jest tam powszechna. W unijnym scenariuszu - co należy docenić i z tego skorzystać - proces reformowania ma być prowadzony z udziałem nowych członków. Jeżeli wśród nich będzie Polska, a głos reprezentujący polskie interesy z uwagi na nasz potencjał ludnościowy i gospodarczy będzie stosunkowo silny, kluczowe decyzje będą zapadać z naszym udziałem, a nie za naszymi plecami, choć w obu wypadkach będą nas dotyczyć.
Trudne dobrego początki. Prezentowane tak obficie wyliczenia kwot jakie mają być Polsce udostępnione i od nas pobrane (choć dyskusja jeszcze trwa) dotyczą - jak już wspomniano - początkowego okresu dwóch czy trzech lat członkostwa. Postulat aby Polska nie była płatnikiem netto od pierwszego dnia naszej obecności w UE jest bezdyskusyjny i dla nas i dla Komisji Europejskiej (jak wynika ze wszystkich publikowanych wystąpień jej przedstawicieli). Nasze rozbudzone oczekiwania z pewnością nie będą w tym okresie zaspokojone. Skala rozbieżności zależeć będzie także od naszego przygotowania, od nauczenia się procedur i zwyczajów unijnej biurokracji. Hiszpanom, Portugalczykom czy Grekom również nie wystarczał "suchy trening" przedakcesyjny; zaczęli na dobre konsumować unijną ofertę pomocową w drugim czy trzecim roku członkostwa. W odniesieniu do wieloletniego związku wspólnotowego, to jedynie okres początkowy, a początki nowego zwykle wymagają więcej wysiłku i samozaparcia niż dobrze przećwiczona kontynuacja. Nad całością problemów musi jednak brać górę strategiczny wybór długofalowego stabilnego rozwoju, który będzie procentował dla nas, naszych dzieci i wnuków.
(korespondencja własna REGIOsetu z Barcelony)